Treści dostępne w serwisie zostały stworzone w komercyjnej współpracy z miastami

Małysz walczył ze Schmittem, Kowalczyk z Bjoergen, a Gollob z Protasiewiczem. Teraz natomiast o medale, pieniądze i uznanie tłumu rywalizują Janowski ze Zmarzlikiem.

Maciej Janowski przed Bartoszem Zmarzlikiem podczas stołecznej Grand Prix Polski.

Niedzielny mecz Betardu Sparty z Moje Bermudy Stalą Gorzów (Stadion Olimpijski, godz. 19) w ramach 6. kolejki PGE Ekstraligi to rzadka gratka dla kibiców. To pojedynek drużyn, ale też kolejna bitwa o indywidualne przywództwo w żużlowym stadzie. Macieja Janowskiego z Bartoszem Zmarzlikiem.

Po dwóch rundach tegorocznych Indywidualnych Mistrzostw Świata liderem cyklu jest gorzowianin, z kolei wrocławianin po turnieju rozegranym w Warszawie spadł na czwarte miejsce. Co w zasadzie symbolicznie oddaje sytuację z ostatnich kilku lat. Otóż Zmarzlik od 2018 roku nie schodzi z końcowego podium IMŚ. Jest jedynym Polakiem z dwoma tytułami na koncie (2019, 2020), a poza tym wpisał sobie też w CV dwa srebrne krążki (2018, 2021) i brązowy (2016).

Janowski? Media i kibice wypominają mu, że już czterokrotnie kończył sezon na czwartym miejscu (2017, 2018, 2020, 2021). Wydaje się jednak, że jest w optymalnym wieku do sięgania po rzeczy wielkie. Tym bardziej, że okoliczności sprzyjają, a na myśli mamy tegoroczną absencję dwójki Rosjan: Artioma Łaguty i Emila Sajfutdinowa. To przecież pierwsza i trzecia rakieta świata z poprzedniego sezonu.

Bartosz i Maciej nie byli nigdy członkami tej samej paczki. Od zawsze rywalizowali i choć na torze, w trakcie rywalizacji, nie dochodziło nigdy do spięć, to jednak można było dostrzec, że zachodzi tu sportowy konflikt interesów na tle ambicjonalnym.

Kiedy w 2018 roku przyszło wybrać skład reprezentacji na wrocławski turniej Speedway of Nations, ówczesny selekcjoner Marek Cieślak przyznał na łamach Przeglądu Sportowego, że „nie było chętnych do jazdy ze Zmarzlikiem”. I do pary Janowskiemu dobrał Patryka Dudka. Gorzowianin się jednak nie obraził, tylko zakasał rękawy i odpowiedział w sposób najlepszy z możliwych. Jeszcze tego samego roku sięgnął po srebro IMŚ, a rok później był już globalnym championem. Zresztą po latach Cieślak przyznał, że tamtejsza decyzja była błędem.

W poprzednim roku trysnęła w końcu zła krew, która się zebrała przy okazji rywalizacji obu kierowców. Stało się to podczas leszczyńskiego finału Indywidualnych Mistrzostw Polski. Po wyścigu z ich udziałem, wygranym przez Zmarzlika, Janowski podjechał do rywala i w nerwach zarzucił tylnym kołem, by nieco go oszprycować. Choć wcześniej na torze wszystko odbyło się fair. Panowie spotkali się później jeszcze raz – w wyścigu finałowym i ponownie górą był Zmarzlik, uzupełniając kolekcję o brakujące trofeum – złoto IMP. Janowski skończył ze srebrem, a do drugiego zgrzytu doszło już na pudle. Wrocławianin nie chciał wówczas dzielić szczęścia przeciwnika i zaraz po odegraniu hymnu zszedł z podwyższenia i poszedł w swoją stronę. Był to mało elegancki gest względem Zmarzlika, ale też Janusza Kołodzieja, brązowego medalisty. Maciej wyjaśniał, że poszedł do swoich kibiców, choć było to marne tłumaczenie – akurat on, stały bywalec podium, dobrze wie, jak się należy zachować w tym miejscu.

Taki jest jednak żużel. Do bólu emocjonalny, bo przecież gra idzie nie tylko o zwycięstwa, ale też o zachowanie zdrowia. I życia… Poza tym w sporcie tytuł jest zawsze jeden, a chętnych do jego zdobycia wielu. Stąd Tomasz Gollob nie kochał się nigdy z Piotrem Protasiewiczem, jednak dziś pozostają w świetnych relacjach. Janowski i Zmarzlik też docenią kiedyś swoją obecność… WoK

Źródła: Wojciech Koerber