Wrocław przez kilka dni szykował się nie tyle od zmierzchu do świtu co przez bite 24 godziny na powodziową falę kulminacyjną. Najpierw największym zagrożeniem stała się Bystrzyca, co miało związek ze zrzutami wody ze zbiornika w Mietkowie. Gdy ten odcinek został opanowany, przybierać zaczęła – zgodnie z wszelkimi prognozami hydrologów – Odra.
Poza systemową obroną stolicy Dolnego Śląska – koordynowaną przez służby rządowe oraz miejskie – mieszkańcy uszczelniali strategiczne dla siebie miejsca na własną rękę. Z myślą o tych właśnie ludziach powstały na terenie miasta trzy punkty, gdzie można było otrzymać worki z piaskiem. Już gotowe bądź też wypełniane samodzielnie. Rozlokowano je na Tarczyński Arenie przy al. Śląskiej, gdzie na co dzień grają piłkarze Śląska, w siedzibie Zarządu Dróg i Utrzymania Miasta na ul. Długiej, a także na Stadionie Olimpijskim, gdzie dowodzili pracownicy Młodzieżowego Centrum Sportu (ten ostatni punkt przejął obowiązki Czasoprzestrzeni na osiedlu Dąbie).
W środę w miejscach tych tworzyły się korki jak w ścisłym centrum miasta. Co rusz przyjeżdżały wywrotki z piachem, w tym m.in. z firmy Betard, będącej sponsorem tytularnym żużlowej Sparty. Dla przykładu na Stadionie Olimpijskim tylko w środę zrzucono 930 ton piasku. Wrocławianie przyjeżdżali ze swoimi łopatami, a wolontariusze do machania szpadlami zgłaszali się jeszcze późnym wieczorem. Zadając przy okazji kłam opiniom, że za darmo młodzi ludzie pracować dziś już nie chcą…
Nie brakowało też, co równie wzruszające, ludzi dobrej woli przywożących dla obrońców Wrocławia pizzę, wzmacniające energetyki, wodę, kanapki, a nawet dania wegetariańskie.
W czwartek we wspomnianych „piaskownicach” było już znacznie spokojniej. Zaczął się czas wyczekiwania i obserwowania wzbierającej Odry, bo mniejsze rzeki wyglądały już na mniej nachalne, co nie znaczy, że w tych nasiąkniętych wałach stały się bezpieczne. Po swoje "półtora worka" z piaskiem dotarła nawet na Stadion Olimpijski starsza pani. Malutkim… Smartem. Pojawił się też najmłodszy wolontariusz, kilkuletni chłopczyk z tatą i ze swoją łopatką. Zabawkową, plastikową. Pozostało zatem się modlić, żeby już tylko takie manewry na sucho dominowały w medialnych przekazach ze Stolicy Dolnego Śląska.
A o ciężkiej pracy, jaką wykonali mieszkańcy i wolontariusze niech świadczą ich odblaskowe kamizelki, w których harowali. Wierzcie nam na słowo, że przesiąknięte potem niczym ziemia wokół rzek przepływających przez Wenecję Północy…