Treści dostępne w serwisie zostały stworzone w komercyjnej współpracy z miastami

Betard Sparta Wrocław potwierdziła transfer Piotra Pawlickiego, pozyskując jednego z najodważniejszych i najbardziej szalonych żużlowców. Jego ojciec stracił na torze zdrowie, syn pozostaje niespełnioną nadzieją polskiego speedwaya. Ale niepozbawioną ambicji!

Piotr Pawlicki już we wrocławskiej szacie graficznej. Ciągnęło go do tego miasta.

Żużel, ze względu na swój hermetyczny charakter i niemałe koszty uprawiania, pozostaje dyscypliną przekazywaną z dziada pradziada czy też z ojca na syna. Albo i synów. We Wrocławiu taką zmotoryzowaną familią była rodzina Słaboniów – Adolf, jego syn Robert i wnuk Krzysztof. O tym pierwszym na Stadionie Olimpijskim śpiewano piosenki:

„Stary Słaboń, stary; głowa jego siwa; lecz gdy wsiądzie na motor; to jeszcze wygrywa.”

W Lesznie, gdzie żużel jest religią, takich klanów powstało wiele. Dwóch synów żużlowców dochowali się m.in. Roman Jankowski, Zenon Kasprzak i Piotr Pawlicki senior, jeden z największych lokalnych showmanów. Gdy Unia Leszno walczyła ze Spartą-Aspro w słynnym barażu z 1991 roku, Pawlicki wyszedł do prezentacji w kowbojskim kapeluszu. I zawsze się ścigał z taką właśnie fantazją. Do czasu… Rok później w Gorzowie uderzył w słupek bandy, łamiąc kręgosłup, choć po katorżniczej rehabilitacji odzyskał nieco sprawności, wstał z wózka i jest w stanie poruszać się z pomocą kul.

Pawlicki senior przekazał wojownicze cechy dwójce synów: Przemysławowi (rocznik 1990) i Piotrowi Juniorowi (rocznik 1990), który z Fogo Unią Leszno pięciokrotnie zdobywał drużynowe mistrzostwo Polski. Od trzech sezonów równa jednak w dół i w poszukiwaniu nowych bodźców postanowił przenieść się do Wrocławia. Choć, de facto, przeniósł się już dużo wcześniej, kupując apartament w stolicy Dolnego Śląska.

Przemysław i Piotr mają siostrę Dajanę, reprezentantkę Polski w jeździe konnej. Sami również potrafią dosiąść rumaka. Betard Sparta z tego skorzystała i zaprezentowała nowego zawodnika na koniu właśnie, na ul. Ruskiej 46, w kultowym podwórku z zabytkowymi neonami. Sęk w tym, by Piotr równie efektownie prezentował się teraz na stalowych rumakach. Jeszcze nie tak dawno był uczestnikiem elitarnego cyklu Grand Prix i potrafił wygrać zawody w Daugavpils (maj 2017 roku) – przed Patrykiem Dudkiem i swoim przyjacielem Maciejem Janowskim. Tunerzy narzekają jednak, że obaj bracia nie potrafią zawierzyć swoim silnikom, w nieskończoność nimi żonglując.

Czy w Lesznie 28-latek był już zrezygnowany i brakowało mu motywacji? Być może. Tamtejsi kibice żartowali, pytając - czym się różni Kołodziej od Pawlickiego? Otóż Kołodziej sprawdza trzy motocykle na treningu, a Pawlicki – na meczu… Mamy jednak prawo sądzić, że zmiana barw podziałała na Piotra orzeźwiająco. Listopad uchodzi w środowisku za miesiąc największego odpoczynku, tymczasem Pawlicki pokazuje się w mediach społecznościowych zlany potem podczas różnego rodzaju treningów.

Co ciekawe, każdy z pięciu seniorów WTS-u ma na koncie przynajmniej jedną wygraną w cyklu Grand Prix, co czyni tę ekipę jedyną taką w historii (Tai Woffinden – 11 zwycięstw, Janowski – 8, Artiom Łaguta – 6, Dan Bewley – 2, Pawlicki – 1). Zatem papiery na sukces są, a jednego możemy być pewni – że Pawlicki będzie odkręcał gaz do oporu, bo zakręcać nie potrafi. Kiedyś wrocławskich kibiców denerwował, zabierając do Leszna tytuły DMP, teraz ma ich bawić. WK

Wrocławscy twardziele

Edward Kupczyński. Najstarszy żyjący indywidualny mistrz Polski, z 1952 roku (Wrocław). 2 lipca skończył 93 lata, obecnie mieszka w Gdyni, jest w świetnej formie.

Konstanty Pociejkowicz. W 1960 roku zdobył w Rybniku złoto Indywidualnych Mistrzostw Polski, choć uchodził również za nieoficjalnego mistrza świata w liczbie złamanych kości, co było efektem zawadiackiego stylu jazdy.

Piotr Bruzda. Wicemistrz świata par z 1975 roku (z E. Jancarzem). W czasie prezentacji pokazywał kolegom co ładniejsze dziewczęta na trybunach. Zginął tragicznie w Szwecji, od wybuchu butli z gazem.

Wojciech Załuski. Palił papierosy, nie stronił od alkoholu, ale na torze potrafił wygrywać z największymi, m.in. z Perem Jonssonem. Póki starczało mu siły w rękach…

Zbigniew Lech. Na meczu w Lublinie, w 1993 roku, wystąpił kilkanaście dni po złamaniu obojczyka. Jeden z drutów, którymi zespolono kość, się wysunął i przebił skórę, a na kombinezonie pojawiła się krew.

Źródła: Wojciech Koerber