Treści dostępne w serwisie zostały stworzone w komercyjnej współpracy z miastami

Picasso, fabryki i słowiański folklor mieszają się na muralach w Łodzi. Street art jest dziś wizytówką miasta.

Łódzkie murale

Na obrazie starsza kobieta okutana w chustę tuli do piersi kurę. Zwierzę w magiczny sposób zmienia się pod wpływem jej dotyku w strugi brązowej farby, jakby ktoś za mocno przytulił figurkę z czekolady. Chociaż malowidło kompozycją nawiązuje do jednego z najsłynniejszych dzieł znajdujących się w zbiorach polskich muzeów, "Damy z łasiczką" Leonarda da Vinci, to tego dzieła próżno szukać w galeriach. Zobaczymy je na wielkiej ścianie przy alei Politechniki 16 w Łodzi. Oto jeden z najsłynniejszych murali w mieście, które właśnie dzięki malowidłom na ścianach zyskało nową tożsamość.

Opowieść o muralach trzeba zacząć od tego, co znajduje się pod farbą, czyli ścian. Tych wiejących pustką po dawnych kamienicach i opuszczonych fabrykach jest w Łodzi pełno. W mieście, które wyludniało się dwa razy, po 1939 roku i po 1989 roku, centrum dosłownie świeciło pustymi ścianami. – I postanowiliśmy coś z tym robić – tłumaczy Michał Bieżyński, kurator, który od 13 lat zajmuje się organizacją sztuki w przestrzeni miejskiej Łodzi. – Na początku najbardziej logiczne i naturalne wydawało się malowanie na pustych, wielkich ścianach w centrum miasta. To był pierwszy krok, by coś w mieście zmienić. Łódź najbardziej potrzebowała wielkoformatowych obrazów – tłumaczy. I tak zaczęła się wielka przygoda miasta z malarstwem.

Kobieta z kurą, nazwana „Madame Chicken”, stanowi nawiązanie do wiersza „W Aeroplanie” napisanego przez Juliana Tuwima, ikonę łódzkiej kultury.

Już w 2011 roku Łódź mogła się pochwalić kilkoma nowymi muralami. Teresa Latuszewska-Syrda, jedna z założycielek Fundacji Urban Forms, która jest odpowiedzialna za część murali, które w Łodzi powstały, tłumaczy, że inspiracją do działania była wystawa w londyńskim Tate Modern. W tym czasie muzeum udostępniło swoje ściany artystom malujących murale. Z początku mieszkańcy Łodzi byli nieco podejrzliwi. Bieżynski pamięta takie zdarzenie. Na ścianie jednego z dziesięciopiętrowych wieżowców zaczął malować chilijski artysta Inti. Wysięgnik ustawiono pod blokiem, a malarz z puszkami farby szkicował zarys przyszłego muralu. Dzień później w lokalnej prasie ukazał się artykuł, który krytykował działania artysty, bo rzekomo maluje po fasadach bloków bez wiedzy mieszkańców. Bieżyński wspomina, że prasa okazała się bardziej nieprzychylna sztuce niż sami mieszkańcy. Jak się okazało, w rzeczywistości artystę przywitał komitet powitalny – pod blokiem czekały na niego trzy kobiety ucieszone tym, że szara fasada zyska nowy blask. – To był rozkwit muralu w Polsce. Fajne było to, że w innych miastach organizowane są festiwale i że na własnym podwórku też coś powstaje, a my możemy to współtworzyć – mówi Przemysław Blejzyk, pseudonim Sainer, współautor muralu przedstawiającego staruszkę i jej kurę.

Łodzianie polubili malarstwo na ścianach, a światowi artyści pokochali Łódź. W ciągu kilku lat w mieście pojawili się najwięksi światowi twórcy street artu – na przykład wspomniany Inti, który zasłynął obrazami malowanymi na ścianach w Brazylii, Meksyku, Indiach czy europejskich stolicach, takich jak Paryż czy Lizbona. Inną wielką gwiazdą malującą w Łodzi był słynący z murali przedstawiających zwierzęta belgijski artysta ROA. Miejskie ściany wypełniały się muralami, a gazety publikowały coraz więcej wiadomości o Łodzi. Serwis boredpanda.com w 2014 roku wymienił Łódź w rankingu najważniejszych światowych stolic street artu. Wkrótce miasto znalazło się też w przewodniku przygotowanym przez platformę Google po Street Arcie. Polskie miasto porównywano do kolebek street artu, takich jak Filadelfia czy Nowy Jork. – Wpisując w wyszukiwarkę hasło "Łódź", jednym z pierwszych wyników będą miejscowe murale – mówi Bieżyński.

Dziś w Łodzi można odnaleźć niemal 200 murali, Bieżyński, który pracował przy realizacji kilkudziesięciu z nich, opowiada o tym, jak wyglądają przygotowania do stworzenia takiego dzieła. Pod każde trzeba było znajdować takie ściany, które nadają się do malowania, nie odpada z nich tynk, a co najważniejsze, sam budynek nie został przeznaczony do wyburzenia czy rewitalizacji. – Tworzenie murali w mieście nie jest budową katedry, bo każdy z nich ma swoją datę ważności. Murale starzeją się i kiedyś znikną – ale tworzymy takie warunki, by można było cieszyć się nimi jak najdłużej – tłumaczy. – Niektóre nasze prace się fajnie starzeją. Niedawno byłem na Off Piotrkowskiej. Mamy tam swój mural. Gdy go malowaliśmy, nie było odejścia i nie można go było zobaczyć z odpowiedniej odległości. Teraz coś się zmieniło, powstały nowe lofty i nagle widać ścianę. Mural wygląda lepiej – tłumaczy "Sainer"

Łódzkie murale to nie tylko popis talentu plastycznego i wyobraźni autorów, to też prace, które skrywają ciekawe przesłanie. Wspomniana kobieta z kurą, nazwana "Madame Chicken", stanowi nawiązanie do wiersza "W Aeroplanie" napisanego przez Juliana Tuwima, ikonę łódzkiej kultury. Jak w jego wierszu, tak na murze "Miała babcia kurkę, Kurkę złotopiórkę, Wesołą kokoszkę, Zwariowaną troszkę". Autorzy, "Sainer" i Mateusz Gapski "Bezt", są absolwentami Akademii Sztuk Pięknych im. Władysława Strzemińskiego w Łodzi na Wydziale Grafiki i Malarstwa i od lat tworzą grupę Etam Cru, którą znawcy street artu zaliczają do pierwszej ligi wśród twórców tego nurtu.

Z kolei portugalski artysta Bordalo II stworzył w Łodzi niezwykłą płaskorzeźbę "Apus Apus". Wykonana z metalowych śmieci znalezionych na szrocie przypomina ptaka jerzyka, gatunku zagrożonego wyginięciem właśnie ze względu na złe warunki życia w miastach. Malowidła w Łodzi odnoszą się zarówno do problemów globalnych (takich jak np. ekologia), jak i bezpośrednio do historii miasta. Mariusz Waras, tworzący pod pseudonimem M-City, namalował niezwykły mural nawiązujący do fabrycznej przeszłości miasta. W obrazie Warasa fabrykomaszyna przypomina wielki system naczyń połączonych. Labirynt, który każe nam podróżować wzrokiem po zakamarkach obrazu.

Z czasem murale zaczęły wypływać poza centrum Łodzi – m.in. na Bałuty i Retkinię. Na Bałutach powstał przejmujący mural przywołujący tragiczne losy Żydów mieszkających przed wojną w mieście, a w jej trakcie zamkniętych w pobliskim getcie. Za to w Retkini Nitzam Mintz, artystka z Izraela, napisała wiersz na ścianie jednego z garaży. Kibice Widzewa odgrażali się podobno, że zamalują jej pracę. Nie zamalowali. Fundacja Urban Forms dbała o konsultacje z mieszkańcami. W 2013 roku przepytała 600 mieszkańców i mieszkanek Łodzi o to, co sądzą na temat sztuki powstającej wokół. Większość mówiła, że cieszy się z wprowadzenia na ulice koloru, przyznała, że sztuka zmusza do myślenia, a co najważniejsze, zmienia tożsamość miasta.

Artystyczna tożsamość Łodzi przechodzi ewolucję, zmienia się sama sztuka. – Street art, rozumiany jako malowidła na ścianach, ewoluował – mówi Bieżyński, który od 2015 roku pracuje nad wzbogacaniem oferty kulturalnej na zlecenie miasta. – W pewnym momencie zrozumieliśmy, że warto zapobiec nasyceniu. Nie chcieliśmy, żeby na każdej pustej ścianie miasta pojawił się mural. Pod szyldem Łódzkiego Centrum Wydarzeń robimy więcej rzeczy przestrzennych – tłumaczy i wymienia. – Artyści tworzą w Łodzi instalacje i rzeźby w różnych miejscach, różnej skali i z różnorodnych materiałów. Powstawały prace stworzone z metalu, tkaniny, płytek ceramicznych, elektroczęści, trawy syntetycznej, pianki poliuretanowej czy kwiatów – mówi. W 2015 roku na ścianie przy ulicy Wólczańskiej 15 powstała instalacja "Cisza" Łukasza Bergera. Z daleka wygląda jak wymalowany farbą delikatny napis. Podchodząc bliżej, zobaczymy, że "Cisza" została przez artystę wyrzeźbiona za pomocą 1,3 tys. metalowych obłych prętów, które rozmyślnie ułożone na ścianie układają się w napis. Dzieło zyskało tak wielką popularność, że trafiło nawet do podręczników szkolnych.

Łódzka sztuka trafia nie tylko do rodzimych książek, ale i do świadomości ludzi z całego świata. – Łódź jest ważna na mapie światowego street artu. Podróżując po świecie, słyszałem od ludzi, że planują u nas wakacje ze względu na murale – tłumaczy Blejzyk. Bieżyński wspomina: – Pewnego razu zadzwoniła do mnie kobieta z Paryża. Poprosiła o wycieczkę szlakiem murali. Zaznaczyła: "Chcę zobaczyć wszystkie". Spacerowali przez dwa dni. Innym razem w Łodzi pojawił się człowiek z Los Angeles, który przyjechał do miasta w jednym celu – żeby zobaczyć łódzkie muralopolis.

Źródła: Newsweek